Kamienna płyta, niewyraźne znaki – cmentarz przy cerkwi.
Nie ma cerkwi, nie ma cmentarza.
Mech obrasta kamienie zielonym kożuchem.
Dziura w ziemi, kiedyś to była studnia.
Kobieta pochylona nad cembrowiną.
Skrzypi żuraw wesołym śmiechem dzieci.
Apokalipsa życia zakręciła koło.
Szare cienie z cerkwi, cmentarza, wioski.
Ruszyły korowodem śmierci w czeluść paszczy smoka.
Zatrzymany kadr.
Dziura w ziemi, czy pusty oczodół bieszczadzkiego biesa?
“Zaginiona wioska” Mirosław Welz
Ostatnim miejscem na trasie szlaku Bieszczady Odnalezione – po wsiach Zawój, Łuh – jest wieś Jaworzec.
Najkrótsza droga do tej nieistniejącej wsi, biegnie od Kalnicy, dłuższa – od Polanek (drogą przez Zawój i Łuh).
Nazwa wsi pochodzi od jaworu, drzewa chroniącego od złych mocy. Powstanie wsi datuje się na rok 1580. Wieś była zamieszkała głównie przez Bojków, kilku Polaków i Rusinów. Udało jej się w miarę szczęśliwie przetrwać okres wojenny, lecz w maju 1947 roku – mieszkańców nie ominęły wysiedlenia. Na Ziemie Odzyskane wywieziono wszystkich – 557 osób.
Pozostawione domy, gospodarstwa zostały zniszczone, ten sam los spotkał drewnianą cerkiew pw. Wielkiego Męczennika Dymitra (z 1846r). Po wsi i cerkwi pozostały ruiny kamiennych piwnic i podmurówki domów.
Przy kaplicy znajdował się cmentarz – obecnie uporządkowany – a na nim pozostałości krzyży i nagrobków.
Około 100m od cerkwiska, w 2014 r. wolontariusze Stowarzyszenia Rozwoju Wetliny i Okolic oraz Stowarzyszenia „Magurycz” – postawili kopię krzyża pańszczyźnianego z 1848r. – upamiętniającego zniesienie pańszczyzny.
Na przeciw cerkwi, obecnie powstaje rekonstrukcja dawnej chaty bojkowskiej.
W Jaworcu nikt się nie osiedlił. W 1976 r. oddano tutaj do użytku bacówkę – schronisko PTTK.
Jaworzec, to trzecia i ostatnia wieś ze ścieżki Bieszczady Odnalezione. Jednak wsi w Bieszczadach, które są jedynie punktem na mapie z opisem „nieistniejąca wieś” jest jeszcze wiele. Postaram się dotrzeć do wielu z nich i je przybliżyć, chociaż wirtualnie.
Mówi się, że czas goi rany, ziemia pokrywa całunem zieleni pozostałości, krzyże pochylają się, ruiny niszczeją i zarastają. Jednak jeśli historia jest utrwalana, przekazywana – pozostaje i trwa. Być może jest to „niewygodna” historia, ale jest.
Nie chcę poruszać tematu, kto komu zadał większą krzywdę, jakie były przyczyny wysiedleń. Tak było – nie zmienimy historii, nie znikną z jej kart tamte tragiczne dni. Nie są tutaj ważne liczby, ilość przewróconych krzyży, spalonych domów i cerkwi – ważne są miejsca, jako świadectwa historii, wypełnione pamięcią o ludziach, którzy tutaj budowali swoje „małe ojczyzny”, przelali za nie łzy i niejednokrotnie krew. I tylko dla tej wiedzy warto pamiętać.
Dlatego też wielki ukłon dla grup nieformalnych i stowarzyszeń, które starają się ocalić od zapomnienia i zniszczenia to, co jeszcze zostało, bo historia będzie żywa, jeśli będziemy o niej pamiętać, bez budowania wzajemnych antagonizmów.
Lidia Tul-Chmielewska