Razu jednego zapowiadał pan karbownikowi robotę w polu i w lesie i żalił się:
– Na tego Kostka to już nie ma rady. Ani mu wojsko, ani sam cesarz nie straszny. Wszyscy go łapią a nikt złapać nie może. A on dwory i miasteczka rabuje i chłopów buntuje.
Usłyszeli te pańskie słowa dawaj parobcy i rzekli:
– E, bo tak szukają, żeby go nie znaleźć. Bo się go sami boją. A cudzym żołdakom nasze góry obce to i strach nie leźć.
– A co wyście tacy mądrzy? Może byście sami zbója pojmali kiedyście w gębie takie chwaty? – śmiejąc się pan powiedział.
– Ano pojmali byśmy, jak by nas kto sowicie opłacił.
– Ja wam nie zabronię. A jeśli mi głowę herszta przyniesiecie, to wam grunt ze swej ziemi wydzielę, chałupę postawię i woły dam.
– A jaką mamy gwarancję, że jaśnie pan słowa dotrzyma?
– Słowo wam daję, honorem ręczę, a tego karbownika biorę na świadka, żem was wynagrodzić przyobiecał.
Zebrali się parobcy i poszli drogą pod lasem do miasta, ale nie spotkali żywej duszy. W mieście napili się palunki, pojedli chleba i wracali tą samą drogą. Zatrzymali się pod lasem na odpoczynek. Pokładli na łące i posnęli. Zbudził ich chłód wieczorny i rzekli do siebie:
– Pójdźmy już het ku domowi, bo nikogo dziś już nie spotkamy.
W tej to chwili wyszedł z lasu Kostek i powiedział:
– Dobry wieczór, a wy parobki, skąd jesteście?
– Dobry wieczór – zerwali się parobcy na równe nogi, bo domyślili się z kim mają do czynienia – a my z Procisnego.
– A gdzieście chodzili??
– Chodziliśmy do miasta, myśleliśmy, że co w mieście zarobimy, ale roboty nie znaleźliśmy. Nie mamy żadnej służby ani grosza przy duszy.
– A gdzieście wcześniej pracowali?
– Robiliśmy u tutejszego pana, ale wszystko za darmo.
– Jak to, nic wam nie płacił?
– Ot co nam dał: tylko chodaki, sroczkę, sirak i kaftan. A gotówki ani grosza.
– To może byście się do mnie najęli.
– Czemu by nie? Praca nam potrzebna.
– U mnie by wam dobrze było. Ciężko byście nie pracowali. Zrobilibyście tylko od czasu do czasu to co wam każę.
– No, chętnie na to przystaniemy. Zgoda!
– Ale pierwej muszę was sprawdzić czyście mocni, czy słabi.
– Aniśmy słabi, aniśmy mocni – powiedzieli – tacy średni jesteśmy.
– Zmierzycie się zatem ze mną, bo ja tylko mocnych, krzepkich parobków potrzebuję. No który staje pierwszy?
Popatrzyli obaj po sobie i młodszy parobek do starszego powiedział:
– Czy ja wiem, idź ty Wasylu! Tyś starszy.
Wziął się Wasyl z Kostkiem za barki i siłowali się strasznie. W końcu rzucił zbój parobkiem o ziemię i rzekł:
– No dobra, ty dość mocny. Nadajesz mi się. Chodźże jeszcze i ty, drugi!
Wziął się młodszy – Hryć z hetmanem siłować. Mocowali się okrutnie. A tu o dziwo, Hryć położył zbója pokotem. Wstał Kostek, jeszcze po dwakroć się mierzył i po dwakroć parobek go powalił. Powiedział do niego zbój:
– Tyś mocniejszy, ale nie możesz u mnie służyć. Chyba, że mi przysięgniesz na własną duszę, że nigdy przeciwko mnie ręki nie podniesiesz.
Złożył Hryć przysięgę na swą duszę, że się nigdy przeciw hetmanowi nie zwróci i poszli razem do zbójeckiej pieczary. Odsunął Kostek kamienne wrota kryjówki, zaprowadził nowych opryszków do środka. A wewnątrz tej pieczary wszystko jakby we dworze, i kuchnia z piecem wielkim, i pokoje, i stół, i kandelabry ze świecami. A na ścianach kilimy tureckie i skóry niedźwiedzie. I mnóstwo broni wszelakiego autoramentu od gór ormiańskich po Niderlandy.
Wszystko na kupcach i pańskich dworach złupione. Poczęstował zbój swych nowych kamratów chlebem i mięsiwem. Achtel palunki postawił. Jedli, pili, biesiadowali, dochodziła już północ jak do jaskini weszło siedmiu zbójników z wyprawy. Parobcy zapytali się, skąd wrócili, a Kostek powiedział:
– Chodzili na robotę.
– A do jakiej roboty?
– Ano, sągi rąbać.
Poszli wszyscy spać, a gdy rankiem wstali zbójców już nie było tylko sam herszt siedział na ławie.
– A gdzie reszta? – spytał Wasyl.
– Poszli już do roboty – rzekł Kostek.
– A to może i my do roboty za nimi pójdziemy? – spytał Hryć.
– Nie! Wam trzeba jeszcze wypocząć i siły nabrać – powiedział zbój.
Znów ich gościł sowicie od rana do wieczora i tak im na ucztowaniu cały tydzień minął. Po tygodniu powiedział:
– Teraz już wam czas do roboty iść. Bierzcie topirce i idźcie za nimi.
I tak zaczęli parobcy zbójować po bieszczadzkich płajach i gościńcach, wzbudzając podziw i zaufanie kamratów i samego hetmana. Minął jakiś czas, gdzieś przed Petriwką to było, poszli zbóje na wyprawę, a Hryć i Wasyl z Kostkiem w jaskini na odpoczynek zostali. Wytoczył herszt antał węgrzyna, co go ostatnim razem w Pereczynie zdobyli i jęli świętować liczne zdobycze, póki jeszcze postny czas nie nadszedł. Pojawiła się po jakimś czasie i świdnicka śliwowica na stole i tak dzień cały weselili się aż do zmroku. Zaszumiało wszystkim w głowach solidnie. A hetman wsparł głową na kułakach i zasnął. Jak zobaczyli parobcy okazję do spełnienia misji, która ich do zbójeckiej kryjówki przywiodła powiedział Wasyl do Hrycia:
– Hryciu, weź teraz złap Kostkę za szyję i uduś!
– Nie mogę, bom się na duszę klął, że nań ręki nie podniosę.
Wziął Wasyl nóż do ręki i stukał po stole, żeby sprawdzić czy herszt mocno śpi. A Kostka ani drgnął, mocnym snem złożony. Wstał Wasyl, ściągnął sztucer ze ściany – a był to strzelec wyśmienity – i powiedział do Hrycia:
– Odejdźmy od stołu pomaleńku, a ja go zastrzelę.
Cofnęli się na trzy kroki, zamierzył Wasyl w sam łeb i wypalił. Trafił zbója, lecz że Kostek czaszkę miał twardą raniła go kula ciężko, ale nie ubiła. Zerwał się i porwał rewolwer, i strzelił do Wasyla, raniąc go w lewe ramię. Niebaczny na przysięgę chwycił Hryć za pałasz i głowę hetmańską jednym cięciem, niby kapustę uciął.
Opatrzył swego kamrata, a ciało Kostki wrzucił do piwnicy. Zabrali głowę zbója, zawinęli w hunię i w nogi z jaskini, zanim powrócą kamraci. Biegli przez ciemny las co sił w nogach i ostatnim tchem do pańskiego dworu dopadli. Poznał ich pan i spytał:
– A cóż tam się stało?
– Kostkę żeśmy ubili – powiedzieli – a jego głowę, jak żeśmy obiecali, przynosimy waszej miłości.
To mówiąc odwinęli z huni hetmańską głowę, która wytoczyła się na podwórze, spoglądając nadal przenikliwym, zbójeckim wzrokiem. Opowiedzieli o zbójeckiej kryjówce na Magurze Stuposiańskiej i o tym, że tam jeszcze siedmiu opryszków zostało. Posłał zatem pan po wojsko i szykował się do zasadzki. Wrócili w tym czasie pozostali zbójnicy z wyprawy a tu w jaskini pusto. Zapytali:
– A gdzież to jest nasz gazda? Pewnie poszedł jakiej roboty na jutro nam wypatrywać. Weźmy strawę i horyłkę i odpocznijmy.
Posiadali, jedli, pili, a tu ktoś drzwi kamienne otworzył.
– O pewnie nasz gazda idzie! – powiedzieli.
A tu w drzwiach stanęli zdradzieccy parobcy, a za nimi szandary. Zerwali się na równe nogi i nie wiedzieli co robić. Czy brać się do bitki, czy dać się pojmać. Ale żołnierze mieli gwery naładowane, a przy nich bagnety i grozili, że jak się który ruszy to ich zastrzelą lub bagnetami zakują. Pojmali zbójów, powiązali, pokuli bagnetami i wyprowadzili. A pan z oficerem i parobkami poszli piwnice zbadać. A były to lochy nieprzebrane: jedna piwnica z winami rozmaitymi, druga z wódką i palinką, trzecia z miodami przednimi, czwarta z bogatym odzieniem, piąta z bronią wszelaką, szósta pełna pieniędzy i kosztowności, a w siódmej same trupy ludzi, co ich zbóje pozabijali.
Siedem dni zwozili stamtąd skarby wozami do dworu. Siedem dni wywozili nieszczęsne zbójnickie ofiary na pobliski cmentarz. Zbójów zaś osądzili w mieście i oprawili.
Parobkom dotrzymał pan obietnicy, powyrzynał im grunta ze swego pola, chałupy postawił i wesela wyprawił.
I tak skończyła się historia zbójnika Kostki, pana z Procisnego i przebiegłych parobków, co sławnego opryszka, jakoby niedźwiedzia, osaczyli i ubili.
Robert Bańkosz
Legenda autorska napisana na motywach zapisu Oskara Kolberga – „Sanockie-Krośnieńskie” t. 51 legenda „O zbóju Kostce”.