Listopad to miesiąc, który nie powoduje w nas fali uniesień. Zdawałoby się wręcz, że to miesiąc ponury, usypiający nas, smutny i depresyjny. Zasypia przyroda, siłą rzeczy i dla człowieka przychodzi pewnego rodzaju ospałość.
W tym roku jest zdecydowanie inaczej, mamy piękną niespodziankę bo listopad jest wyjątkowo pełen słońca, ciepła…
Warto zaplanować choć kilkudniową wycieczkę. W listopadzie? Tak w listopadzie. I zachęcam do takiego wypadu właśnie jeszcze w listopadzie w Bieszczady.
A dlaczego? Proszę bardzo:
- Podróż w Bieszczady późną jesienią ma wiele zalet. Spada liczba przybywających w Bieszczadach turystów.
W listopadzie, uczniowie i studenci są już na swoich zajęciach, turyści pojawiają się tu głównie w weekendy, o ile w ogóle się pojawiają. W ciągu tygodnia bieszczadzkie szlaki są praktycznie puste. To możliwość kontemplacji ciszy, spokoju. Jak wiemy pogoda jest w górach już bardziej zimowa, więc ubiór odpowiedni da nam gwarancję, że nie zmarzniemy. Istotne jest, że drogi są jeszcze „czarne”, a w górach mamy już śnieg. W dolinach możemy jeszcze pobawić się fotografowaniem – gdyż spotykamy jeszcze tzw. trzy kolory: zieleń- rudość i biel.
- Opada kurtyna przyrody.
Przyroda w Bieszczadach, to bardzo zazdrosna kobieta. Jadąc drogą, z okna samochodu nawet – widzimy jedynie cały gąszcz zieleni po obu stronach. Kompletnie nie mamy świadomości, że zaraz obok, drogi, szlaku kryje się wiele pięknych miejsc widokowych, wspaniałej przestrzeni. Gdy cała roślinność w listopadzie odsłania krajobraz, liście zalegają rudościami na ziemi – zobaczymy całkiem inne krajobrazy. Wiele pięknych miejsc nam się odsłoni, o których nie mieliśmy pojęcia, że są.
- Przepiękne wschody i zachody z Połonin i punktów widokowych.
Jak wiemy, w listopadzie nie musimy zrywać się skoro świt (4 rano), czy czekać do późna – by zobaczyć co słońce ma nam do zaoferowania. Jesienią wschody i zachody są najbardziej malownicze, do tego jeszcze możliwość ujrzenia porannych mgieł nad Zalewem Solińskim, czy tzw. kominy w górach – i mamy niepowtarzalne widoki i zdjęcia. Zapewniam, że warto.
- Listopad to również znakomity miesiąc, na odwiedzenie szlaku architektury drewnianej.
Latem, w sezonie, wszyscy pędzą na szlaki. Jest pogoda, trzeba wykorzystać, bo widoki i góry wołają. Często żal czasu, na zobaczenie właśnie takich miejsc. A wystarczy zaopatrzyć się w mapę tematyczną i mamy w zasięgu ręki przepiękną sakralną architekturę drewnianą – która nieodłącznie wiąże się z regionem Bieszczad. W ciszy i spokoju możemy wówczas kontemplować jej piękno.
- To również dobry czas, by zaplanować sobie wycieczki szlakiem nieistniejących wsi.
Dlaczego? Odsłaniają nam się podmurówki cerkwisk, piwnic, zarośnięte studnie i dziury, po otworach w piwnicach – widzimy je, nie grozi nam wpadnięcie po pas. Nie musimy bać się żmij, które o tej porze już śpią. Odsłonią nam się zarośnięte stare cmentarze i nagrobki. Tego nie zobaczymy latem.
- Ten okres, to idealny czas na spotkania w gronie poetów, muzyków.
Nie ma już festiwali, wyjazdów plenerowych – ludzie zaczynają się spotykać. Organizowane są wspaniałe wieczory autorskie, wystawy, kameralne koncerty. Taka jest prawda, ludzie bardziej się wyciszają na jesień wewnętrznie – wtedy głębiej i bardziej prawdziwie otwierają się na sztukę i jej odbiór. W listopadzie w Bieszczadach jest wiele imprez, o których nie jest tak głośno, ale są i gromadzą prawdziwych miłośników sztuki. Warto skorzystać.
- I co ważne – zapewne dla wszystkich – to informacja, że listopad to tańsze i noclegi i wyżywienie.
W wielu miejscach to połowa ceny w sezonie. Więc taniej za dłużej. Warto to wkalkulować w planowanie wypoczynku. A i możemy wtedy spokojnie noc spędzić w nietypowym miejscu (np. w Schronisku na Połoninie Wetlińskiej, czy Jaworcu) gdzie w sezonie ciężko się dopchać.
To garstka istotnych informacji, dlaczego warto wybrać Bieszczady w tym tak pozornie nieciekawym miesiącu.
Jeśli ktoś ma wątpliwości – proszę sprawdzić samemu. Mój ostatni spacer, gdzie szłam uczęszczanym w sezonie szlakiem, trwający prawie 3 godziny i… nie spotkałam ani jednej osoby.
Cisza, cisza i jeszcze raz cisza … i słonko było i kolory. Gwarantuje Wam – warto.
Lidia Tul-Chmielewska