Osoba niezwykle skromna i emanująca spokojem. Joanna Pawłowska – malarka.
Spotykam jej malarstwo w Bieszczadach i od razu wiem, że to są cerkiewki, anioły, strachy na wróble pędzla Joanny Pawłowskiej. Są tak charakterystyczne, że nie sposób ich pomylić z innym twórcą.
Zapraszam na krótką rozmowę, która nam przybliży Joannę.
Skąd pochodzisz i jaką drogę przeszła Twoja pasja malowania?
Pochodzę z Krosna, ale od kilkunastu lat mieszkam i tworzę w Jedliczu. Jestem absolwentką PLSP w Miejscu Piastowym. Malarstwem zajmuję się od dawna, można powiedzieć, że siedziało” we mnie od dziecka.
Wędrując po Bieszczadach i Beskidzie Niskim, mijałam na swoich ścieżkach stare chałupy, drewniane kościółki czy cerkiewki, które lata świetności miały już za sobą. Urzekły mnie te budowle, stare, zaniedbane, a przede wszystkim ten zapach starego drewna.
Wtedy zrodziła się myśl, że można ich piękno zatrzymać. I zaczęłam malować.
Czy od razu były to deski?
Początkowo na płótnie, ale to nie było to, ciągle poszukiwałam, aż wreszcie odnalazłam – to stare deski, z rozpadających się domów czy stodół. To było to, czego szukałam, w nich odnalazłam zapach i tak zaczęły powstawać cerkiewki, kościółki i przydrożne kapliczki.
Stało się to moją pasją.
Używasz pięknie dobranych kolorów emanujących spokojem, pojawia się też motyw anielski….
Właśnie paletą barw na moich obrazach staram się oddać ich piękno. A czy mogą istnieć cerkwie czy kapliczki bez aniołów? W Bieszczadach byłam pierwszy raz jak miałam dwa lata i chociaż nikt wtedy nie słyszał jeszcze o Bieszczadzkich Aniołach, któryś mnie “trącił skrzydłem” i zaczęły powstawać anioły grające na instrumentach. Dla kontrastu maluję też polne strachy na wróble.
Kochasz to, co robisz?
Prawie codziennie siadam przy sztalugach i tworzę te moje “malunki”. Gdybym nie kochała tego, nie robiłabym – po prostu. Nie da się malować bez miłości do tej sztuki. To nie byłoby naturalne, nie okłamałoby się odbiorcy. To sztuka, na krótkim dystansie, która się wypali.
Twoje dzieła są w Bieszczadach bardzo rozpoznawalne.
Od kilku lat zaczęłam je pokazywać w bieszczadzkich Galeriach czy kiermaszach sztuki i spodobały się. Ludzie też dostrzegają piękno architektury drewnianej, a anioły i „straszki” przywołują uśmiech na ich twarzach i to jest motywacją do dalszej pracy. Mam nadzieję, że wiele z moich prac zagościło w domach, anioły pilnują rodzin i śpiących dzieci. To takie motywujące i optymistyczne.
Miło było z Tobą rozmawiać.
Lidia Tul-Chmielewska